Mauritius – kolorowa ziemia i urok interioru wyspy
Ukształtowanie geograficzne, wszechobecna zieleń w niezliczonych odcieniach, kolorowa ziemia, pyszna kawa, miejsca kultu Hindusów – to moja fascynacja interiorem wyspy Mauritius.
W oku cyklonu
Jestem na Mauritiusie w lutym, czyli w środku lata i w terminie, kiedy wyspę nawiedzają cyklony.
Niestety, miałam okazję zapoznać się z jednym z nich – z Carlosem – już w czasie lądowania. Drzewa wokół lotniska kłaniały się bardzo nisko, a samolotem rzucało jak pudełkiem na wszystkie możliwe kierunki.
Po wyjściu z lotniska przywitała mnie ściana deszczu. Na szczęście ciepłego.
I w takiej pogodzie wyglądała moja część mojej włóczęgi po wyspie – na zmianę deszcz i słońce.
Carlos – jest trzecim cyklonem w tym sezonie cyklonów ( czyli od listopada 2016 roku do końca lutego 2017). Łatwo policzyć, bo nazwy cyklonów nadaje się alfabetycznie.
Poznaję wyspę
Chociaż poznaję wyspę podróżując komfortowym samochodem i w doborowym towarzystwie przewodnika w osobie pani Ewy, to dla mnie i tak jest to „misja odkrywcza” – pierwszy kontakt ze skrawkiem egzotycznego lądu, „przycupniętego” osiemset kilometrów od Madagaskaru.
Na początku słówko o przewodniku. Pani Ewa jest współwłaścicielką Tropikalnych Wakacji (Mauritius).
Wraz z Panią Gertrudą oferuje wycieczki po wyspie, organizację ślubów, transferów i pomoc przy znalezieniu kwatery. Obydwie panie mieszkają na Mauritiusie ponad 20 lat, a posiadaną wiedzę przekazują ze swadą i ciekawością.
Opowieści nie tylko z historii i kultury Mauritiusa, ale i z codziennego życia jego mieszkańców pozwoliły mi jeszcze bardziej zagłębić się w klimat wyspy.
I co dla mnie jest także, że zwiedzaliśmy w małej – siedmioosobowej – grupie, poruszając się wygodnym vanem.
Cena do uzgodnienia ( zależy od planu wycieczki i ilości osób), ale niższa niż u ogólnie znanych Biur Podróży.
Ślady wulkanów
Pokryta oszałamiająca zielenią wyspa, tuż pod warstwą gleby zachowała swoje dziewicze pochodzenie. Nieźle daje „ w kość” uprawiającym rolę. Raz za razem, po każdym spulchnianiu gleby, wychodzą na powierzchnię nowe kamienie.
W przeszłości budowano z nich domy, ale i tak mnóstwo zalegało na polach w formach olbrzymich pryzm.
Niedawno ministerstwo wydało zarządzenie, że kamienie mają być mielone na różne grubości (piasek, żwiry) i wykorzystywane w budownictwie. Duże okazy są cięte na płyty i pasy, służące do przyozdabiania budynków.
Wulkan w środku wyspy
Środek wyspy, tam gdzie leży miasto Curepipe to okolice najbardziej przyjazne dla człowieka. Upały nie zabijają i można spokojnie funkcjonować bez klimatyzacji.
Pomimo, że w zimowe nocy temperatury oscylują wokół 10 stopni Celsjusza, ogrzewanie nie jest potrzebne. Pani Ewa nawet zakupiła stosowny sprzęt w Polsce – nie sprawdził się. Po prostu – w nocy chłodniej, w dzień cieplej i tak się tutaj funkcjonuje.
Troux – aux – Cerfs – wygasły wulkan (średnica krateru wynosi około 200 m, a głębokości 85 metrów), obecnie porośnięty oszałamiającą roślinnością. Można go obejść wokół, kontemplując przy okazji widoki rozciągające się od stolicy wyspy aż po po pasma górskie majaczące na horyzoncie.
Jeszcze niedawno można było kilkukilometrowy odcinek wokół wulkanu przejechać samochodem, ale ktoś nierozważnie zostawił samochód bez zabezpieczenia. Auto stoczyło się na spacerujących, zabijając kilka osób. Od tej pory pozostaje spacer dobrze oznaczoną ścieżką.
Statek o oko marlina w środku wyspy
W Voiliers de L`Ocean zachwyciłam się kunsztem wykonywanych ręcznie XVIII wiecznych żaglowców. Do tego stopnia, ze jeden z nich – szwedzki Wasa z 1628 roku nie popłynął co prawda, ale poleciał ze mną do Polski.
W sklepie do kupienia – na przykład jako przycisk na biurko – oko marlina.
Brr, nie chciałbym, żeby patrzyło na mnie z drugiej strony biurka! A dla zainteresowanych – i tak nie można go wwieźć do Polski!
Black River Gorges Park Narodowy
Wspaniały punkt widokowy na wijącą się gdzieś w dole rzeką i oszałamiającą przyrodę. W dodatku za darmo!
Spośród blisko 700 gatunków roślin występujących na Mauritiusie, aż ponad 300 można znaleźć w tym Parku Narodowym. Pięknie, malowniczo – trzeba tylko uważać na małpy – Makaki – lepiej nie podchodzić zbyt blisko, bo robią się agresywne.
Park rozciąga się na powierzchni ponad 60 km kwadratowych i oferuje ponad 50 km tras pieszych. Szlaki są wytyczone, ale bezpieczniej będzie umówić się na wycieczkę z przewodnikiem. Chociażby po to, aby … ominąć gniazda os.
Potężne osy, mogące nieźle pokąsać, robią się bardzo agresywne w czasie składania larw. Nawet miejscowi obawiają się ich i znając rozmieszczenie gniazd, omijają z daleka.
Ale nie niszczą! Nie dlatego jednak, aby chronić przyrodę, ale aby czerpać korzyści. Usmażone larwy są bowiem znakomitym przysmakiem i doskonałym źródłem dobrze przyswajalnego białka ( co przywodzi mi na myśl świerszcze zjadane w Meksyku).
Podziwiając góry na horyzoncie, warto wypatrzeć szczyt Pieter Both (drugi co do wielkości na wyspie) – zwany przez miejscowych „Mleczną Górą”, za sprawą następującej legendy:
Biedny rolnik, pewnego poranka na stokach góry spotkał tajemnicze, przepiękne i kolorowe postacie – rusałki. Ponieważ nie mogły być one być oglądane przez ludzi, obiecały mu, że w zamian za utrzymanie tajemnicy o ich istnieniu, będą mu codzienne dostarczały tylko mleka, ile tylko zapragnie. I tak się stało. Chłop stał się bardzo bogaty, co wzbudzało zdziwienie i zazdrość sąsiadów. Podpytywany i uraczony rumem, zdradził swoje źródło powodzenia. I tym samym wydał na siebie wyrok – złamawszy obietnicę został ukarany. A konkretnie zamieniony w górę, w postaci człowieka w szacie, leżącego na stoku góry.
Bąbelki szampana w Plaire Champagne
Południowo – wschodnia część wyspy, przez która przejeżdżałam krętymi, wijącymi się wśród pól drogami, swoją nazwę zawdzięcza kwitnącym krzakom ligustry.
Obsypana białym, ulotnym kwieciem kojarzyła się Francuzom ( nadającym nazwy geograficzne) z bąbelkami szampana wlanego do kieliszka.
Z ciekawostek wyspy: pomimo oficjalnego języka angielskiego, nazwy geograficzne są w języku francuskim.
Grand Bassin święte miejsce Hindusów
Jezioro znajduje się w kraterze wulkanu, a nad nim położona jest świątynia będąca jednym z najważniejszych miejsc kultu religijnego Hindusów na wyspie.W 2016 roku miejsce to odwiedziło 450 000 tysięcy ludzi.
Grand Bassin ( znana również pod nazwą Ganga Talao), nabrał takiego znaczenia w 1898 roku, kiedy to pierwsza grupa pielgrzymów ze wsi Triolet udała się tutaj na pielgrzymkę.
Do jezioro została wlana woda ze Świętej Rzeki Ganges i tym samym jezioro stało się także święte.
Co roku, 24 lutego, podczas Maha Shivaratree wierni z całego kraju – BOSO! – pielgrzymują do świętego miejsca. Specjalnie w tym celu wybudowano szeroką drogę, która jest dosłownie zapchana pielgrzymami.
Na poboczach zaś czekają na nich poczęstunki i woda – czyż nie przypomina to naszych pielgrzymek na Jasną Górę?
Na wędrowców spogląda z góry 108 stóp Bóg Sziwa ( jeden z najważniejszych Bogów w Hinduizmie – jest najwyższą istotą, która tworzy, chroni i przemienia świat), drugi pod względem wysokości posąg Sziwy na świecie. Wykonany jest z cementowego odlewu – podobnie, jak wszystkie posągi w świątyni – z misternymi wykończeniami.
Hindusi odwiedzają święte miejsce nie tylko w święta – także dzisiaj, w zwykły dzień, przybyli do Grand Bassin.
Wchodzą boso do jeziora ( woda ma uzdrowicielską moc), obmywają się w wodzie i zabierają ją ze sobą w plastikowych pojemnikach. W jeziorze żyje mnóstwo ryb – nie wolno ich jednak odławiać ani zjadać.
Po obmyciu się w wodzie, nadchodzi czas na składanie darów Bogom – na cokołach ustawionych nad jeziorem kładą dary w postaci pożywienia – banany, kokosy, pomarańcze oraz kwiaty na liściach betelu.
Betel – znana od starożytności używka, ma działanie orzeźwiające, lekko podniecające i lecznicze – zabija pasożyty i odkaża przewód pokarmowy. Ubocznym skutkiem zażywania betelu jest jednak barwienie zębów na czarno, a śliny na czerwono. Częstym widokiem na indyjskiej ulicy są mężczyźni spluwający czerwoną śliną.
Wokół jeziora i w kapliczkach roznosi się ostry zapach pochodzący ze spalanych kosteczek amfory. Chcąc uczestniczyć ( oczywiście jako namiastka) w ceremoniach, trzeba zdjąć buty przed wejściem do świątyni. Za kilka rupii można także „wyświecić się”.
Zanim pielgrzym rozpocznie modlitwę, informuje o swoim zamiarze Bogów, uderzając w dzwon wiszący przy wejściu.
A przed wejściem do świątyni, zadziwia posąg niebieskiego Śiwy. Stał się taki, gdy demony zaatakowały go i chciały go otruć. Broniąc się, połknął truciznę. Jego żona widząc co się dzieje, rzuciła się na ratunek, ściskając go mocno za szyję, żeby trucizna nie przeniknęła do całego ciała. Śiwa został uratowany, ale zmienił kolor.
Chcąc odwiedzić to miejsce, trzeba być wcześnie, bo zamykają o godzinie 16-ej.
Ziemia siedmiu kolorów Chamarel
Małe miasteczko Chamarel sławę swoją zawdzięcza niezwykłemu zjawisku – kolorowym, nie mieszającym się ze sobą pasmom ziemi.
Miejsce to sławne jest także za sprawą kawy – pysznej, delikatnej o kawowym aromacie i cytrynowym posmaku. Spróbować – koniecznie!
Zatrzymuję się na parkingu i najpierw kilkuminutowy spacer aleją i lasem eukaliptusowym do Wodospadu Chamarel – trzeciej sławy okolicy. Z zielonego buszu wypływają dwie rzeki i spadając z hukiem w ponad 120 metrową przepaść, łączą się w jedną, zmierzającą o oceanu.
Widok wart zapamiętania: ostra zieleń w połączeniu z ruchem wody i dwoma warstwami, a zarazem kolorami skał. Pod spodem starsze – bo powstały 8 mln lat temu, pokryte lekko przez 3 milionowe młodzieniaszki.
Podziwiając zieleń i cudne widoki, wypatruję ptaka – patyka Paille-en-gueue ( jest symbolem linii lotniczych Air Mauritius). Ptak szybuje w dolinach, po czym pikuje do wodospadu, z którego łapie wodę.
Sporo odwiedzających postanawia zostawić także swój ślad w tym magicznym miejscu.
Wypisują na liściach agawy wyznania i deklaracje miłosne, nie wiedząc, że gdy tylko krzew zakwitnie, cała roślina obróci się w niwecz. Ciekawe co wtedy dziej się z miłością?
Nieco dalej najbardziej znana atrakcja okolicy – Ziemia Siedmiu Kolorów, która powstała przekształcania ziemi wulkanicznej do gliny, a następnie hydrolizy.
Kolorowa ziemia najbardziej zachwyca, gdy jest mocno wysuszona. Efekt świetlny zależy od pory dnia, nasłonecznienia, kąta padania światła i wilgotności. Ponieważ cyklon Carlos dopiero co opuścił wyspę, cała ziemia jest nasączona wodą jak gąbka i barwy nie są aż tak bardzo wyraziste.
Zjawiskowe kolory (czerwony, brązowy, fioletowy, zielony, niebieski, purpurowy i żółty) powstały dzięki wietrzeniu skał, na głębokości nawet do 15 metrów. Tlenki żelaza i glinu, z których się składają, odpychają się od siebie, więc nawet gdy kolory wymieszają się między sobą, po chwili wracają do standardowych pasków.
Połączenie absolutnie „gołych” skał ( brak minerałów, więc nic na nich nie rośnie) z oszałamiającą zielenią wokół tworzy iście pocztówkowy krajobraz.
Skały znajdują się na terenie prywatnymi i stosunkowo niedawno właściciel terenu docenił ich piękno i możliwość zarobku. Ogrodził teren i udostępnił do zwiedzania. Kiedyś można był wchodzić na same skały, teraz tylko do ogrodzenia.
Zwiedzający Rosjanin, już pod sam koniec godzin otwarcia, postanowił jednak zobaczyć z bezpośredniej odległości jak to wygląda. Nic się nie działo, aż do momentu, gdy opuszczał teren. Grzecznie poproszono go o uiszczenie stosownej opłaty za niszczenie skał i prace związane z ich „korektą” – pracownik musi wejść z miotłą i zmieść jego ślady!
Tuż przy kolorowej ziemi, dla zachowania pamięci o endemicznej roślinności wyspy, założono mini ogród botaniczny. Znajdziemy tutaj zarówno Drzewo Szczurze (kwitnące na biało kwiaty obrzydliwie śmierdzą), jak i Drzewo Reneta (roztarte liście pięknie pachną świeżo zerwanym jabłkiem).
Le Morne Brabant – góra śmierci
Najbardziej wietrznym zakątkiem Mauritiusa jest półwysep Le Morne Brabant położony na południowo – zachodnim krańcu wyspy. Tworzy go blok bazaltu wznoszący się 556 metrów nad powierzchnią oceanu.
Na górę są wytyczone szlaki, a nazwa góry jest związana ze wspinaczką na nią.
Jak głosi legenda, tuż przed zniesieniem niewolnictwa na wyspie ( czyli przed rokiem 1835), część niewolników zdecydowała się na ucieczkę i znalazła schronienie w jaskiniach góry Le Morne Brabant. Po zniesieniu niewolnictwa na wyspie, oddział żołnierzy angielskich przybył pod górę, aby ogłosić zbiegłym niewolnikom, że są wolni. Niewolnicy, sądząc, że żołnierze chcą ich pojmać, rzucili się ze szczytu góry, ponosząc śmierć na miejscu.
Niezwykle romantyczny zakątek z górzystym krajobrazem w tle! Wzdłuż wybrzeży ciągną się piaszczyste plaże, a nad nimi luksusowe hotele. Cudownie!
Właśnie tutaj, tuż obok wejścia na plażę przy hotelu Le Paradis, rośnie drzewo Noni – o antynowotworowym działaniu owoców Noni wspominałam we wcześniejszych tekstach.
Nieopodal wybrzeża, ale już na oceanie znajduje się najbardziej znany obrazek Mauritiusa, dostępny tylko dla odbywających lot helikopterem nad wyspą.
Wygląda jak olbrzymi wodospad, w rzeczywistości jednak jest… olbrzymim złudzeniem, powstałym wskutek przelewających i przemieszczających się ogromnych ilości piasku.
Posiłek w raju
Lunch w małej restauracji – obowiązkowo z próbowaniem „sałatki milionerów”, wzmocnienie się sokiem z trzciny, zachwyt nad aromatem i smakiem świeżych owoców, degustacja rumu i filiżanka kawy Chamarel – tak kulinarnie wyglądała ta wycieczka.
To tylko część mojej fascynacji wyspą
Dowiesz się więcej i niezwykłej historii powstania, o ludziach, którzy tutaj żyją, o tym czego warto spróbować i czego się nie bać, jeśli klikniesz na jeden z poniższych linków:
Tutaj znajdziesz najwięcej porad o podróży na Mauritius
Plaże na Mauritiusie – top 12 najpiękniejszych plaż
Rajskie smaki i rajska przyroda na Mauritiusie
Przejmująca procesja – Święto Cavadee – na Mauritiusie
Tylko na Mauritiusie tak zachodzi słońce – codziennie inny spektakl
Tajemnica Port Louis – stolicy Mauritiusa
Otrzymuj powiadomienia o nowych wpisach!
Wypełnij formularz, zapisz się na listę, a otrzymasz regularnie informacje o nowych przepisach i relacjach z podróży!